Powiedziałam to. Swoją historię. I to na dodatek Niallowi czyli temu, kogo nienawidzę najbardziej. Ale dlaczego? Co się stało? Zwykła chwila słabości, czy po prostu nagła desperacka chęć wyrzucenia tego z siebie?
Patrząc w tej chwili na Nialla byłam pewna, że moja opowieść wstrząsnęła nim, choćby po wyrazie jego twarzy. Ale kim by nie wstrząsnęła? Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Szybko ją starłam, ale to i tak nie uszło uwadze Nialla.
- Candy, ja... Nie wiem, co powiedzieć...
I dobrze. Dobrze, że nie zaczął mówić, że mu przykro, że mnie rozumie, nie chciałam jego współczucia! Cokolwiek by teraz powiedział, zabrzmiałoby to tak banalnie, że gdybym nie była taka roztrzęsiona, to uderzyłabym go w twarz. Na szczęście nic takiego nie powiedział. Milczał.
Podniosłam się do pozycji stojącej i szybko opuściłam łazienkę. Ochota na sikanie jakoś mi przeszła.
Niall chyba też ruszył się z miejsca, ale nie próbował mnie zatrzymać. Nie wiem tylko, czy to dobrze, czy źle.
~*~
Zrezygnowana wpakowałam do buzi ostatnią łyżkę lodów ciasteczkowych. Przysięgam, że lepszego wynalazku, niż te lody nie wymyśliła ludzkość. Wow, zachowuję się jak te załamane paniusie, którym jakiś chłoptaś złamał serce, przez co wszczynają bunt przeciwko przeróżnym dietom i ograniczeniom i obżerają się lodami nie patrząc na konsekwencje. Ostra jazda, mówię wam. Krótko mówiąc zamieniam się w osobę, którą jeszcze niedawno gardziłam. Muszę to przerwać.
Szybkim ruchem pozbyłam się dowodów mojej słabości- pustego opakowania po lodach i ogromniej łyżki. Tyle lat potrafiłam trzymać uczucia w sobie i zgrywać twardą, że teraz też to potrafię i jedna głupia rozmowa z jakimś idiotą tego nie zmieni. Co nie zmienia faktu, że miło jest wiedzieć, że kogoś jednak obchodzisz...
Okay... Stop! Ja wcale nie obchodzę Nialla, on zachował się tak tylko dlatego, że chciał ochronić tyłek.
Pomogą mi tylko dwie rzeczy - alkohol i narkotyki. Pierwszą mam dostępną tu, a drugą... No cóż... O drugą trzeba się będzie bardziej postarać. Ale w końcu od czego się ma przyjaciela - dilera, prawda? Sięgnęłam po swoją komórkę i wybrałam numer do Duke'a. Zanim jednak wcisnęłam zieloną słuchawkę, która miała nawiązać połączenie, usłyszałam dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Ktoś przyszedł. Ktoś, a raczej dwie osoby poznając po hałasie.
- Candy!- ktoś krzyknął moje imię.
Gdy się odwróciłam, zobaczyłam uśmiechniętą od ucha do ucha mamę Amy i idącego tuż za nią tatę Amy.
Jak ja ich dawno nie widziałam...
- Dzień dobry.- przywitałam się z uśmiechem.- Jak minęła podróż?
- Ah, była strasznie wyczerpująca.- westchnęła kobieta.- Jak nas tu dawno nie było. Strasznie się za wami wszystkimi stęskniliśmy, prawda Robercie?
- O tak. Szczególnie za naszą Amy. Znów opuściliśmy ją na święta.- dodał ze smutkiem.
- Oh, proszę się nie martwić, Amy się przyzwyczaiła.- powiedziałam nie zdając sobie sprawy z tego, jak to zabrzmiało. Dopiero widząc wyraz twarzy rodziców dziewczyny, zrozumiałam.- Ale miała nas, więc wszystko było w porządku. Zresztą nieważne, dobrze państwa widzieć z powrotem.
Nagle mama Amy zrobiła coś, czego bym się w życiu nie spodziewała- podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Ostatnim razem czułam się tak w dzień moich 13 urodzin, gdy przytuliła mnie mama. Do oczu napłynęły mi łzy, ale umiejętnie je powstrzymałam. Odwzajemniłam uścisk.
- Nawet nie wiesz, jaka ci jestem wdzięczna.- wyszeptała kobieta.- Gdyby nie ty, Amy znów siedziałaby sama i czuła się przez nas opuszczona. Na prawdę się zmieniłaś, Candy.
Po chwili odsunęłyśmy się od siebie.
- Dlaczego sądzi pani, że się zmieniłam?
- Bo to widać. Zresztą niedawno rozmawiałam z Amy przez telefon i opowiadała mi o tym, co się tutaj działo.
Słysząc jej wypowiedź, zachłysnęłam się powietrzem. Kobieta zaśmiała się.
- Nie martw się, Candy, nie opowiadała mi o wszystkim. Chyba nawet nie chciałabym wiedzieć.
Odwzajemniłam uśmiech.
- I w związku z tym, jesteś wolna, Candy. Rozmawialiśmy już z twoją kuratorką, musisz tylko podpisać kilka dokumentów i koniec z twoim aresztem domowym. Nie musisz już u nas mieszkać.- dodał tato Amy.
Dziwne. Słysząc tą wiadomość powinnam skakać ze szczęścia. W końcu uwolnię się od walniętych pedałów, wrócę do domu i znów będę mogła robić to, co zechcę. W takim razie czemu ta wiadomość jakoś specjalnie mnie nie cieszy?
Bo się przywiązałaś do tych popieprzonych ludzi, idiotko.
Wcale się do nikogo nie przywiązałam.
- Nareszcie! Kiedy będę mogła podpisać te świstki?
Rodzice Amy spojrzeli na mnie zdezorientowani.
Pewnie wdawało im się, że nie będę chciała się z nimi rozstawać i wracać do domu. Cóż, po części to prawda.
Nie, wcale nie.
- W poniedziałek możesz wszystko pozałatwiać.
Uśmiechnęłam się do ludzi stojących przede mną po czym udałam się w stronę mojego pokoju. Wspięłam się po ciemnych, potężnych schodach i ruszyłam wzdłuż jasnego korytarza, poobwieszanego zdjęciami. Nigdy się im jakoś specjalnie nie przyglądałam. Zawsze uważałam, że to zdjęcia jak zdjęcia a dokładne analizowanie ich byłoby stratą czasu. Teraz jednak zwróciły jednak moją uwagę. Większość z nich pochodziła z dzieciństwa Amy. Amy z wielkim uśmiechem je loda, Amy kąpie się w morzu, Amy wraz z rodzicami stoją przy Łuku Triumfalnym robiąc śmieszne miny i pozy.
Pomimo, że jej rodzice byli bogaci, zaabsorbowani pracą, miała cudowne dzieciństwo. Ja też takie miałam do czasu... Wypadku. No właśnie.
Prychnęłam w myślach. Nie będę ponownie rozgrzebywała tej sprawy. Przez lata trzymałam ją szczelnie zamkniętą w odizolowanym pudle w mojej głowie i tak ma pozostać. Niestety pewien wkurzający blondyn najwyraźniej lekko nadszarpnął kłódkę.
Postawiłam kolejny krok chcąc jak najszybciej znaleźć się w pokoju, ale jedno zdjęcie sprowadziło mnie z powrotem w jego stronę. Była to fotografia rodziców Amy ze ślubu. Uśmiechnięta para młoda - kobieta trzymająca piękny biały bukiet, mężczyzna z uśmiechem pełnym uwielbienia przyglądający się jej. Nic nadzwyczajnego. Jednak nie są sami na zdjęciu. Za nimi stoi rozanielona drużba składająca się z faceta do złudzenia przypominającego Mercedes i... Kobiety... Kobiety, której nie mogłabym nie poznać. Była to moja matka.
Mercedes
- Nie jestem dziwką, Louis. - powiedziałam do szczerzącego się chłopaka.
Jego uśmiech momentalnie się powiększył, w dodatku zrobił się bardziej szyderczy.
- Oj kotku, przecież nie proszę cię, żebyś nią była.
Zignorowałam przydomek, jaki mi ofiarował, choć w normalnych okolicznościach zaczęłabym z wściekłością wrzeszczeć na bruneta. Żaden kotek.
- Nawet jeśli się zgodzę, to jaką mam pewność, że masz jakiekolwiek przydatne informacje o moim ojcu?
Zrobił krok w moją stronę i wyzywająco spojrzał mi w oczy.
- I w tym właśnie jest sęk, kotku. Ja nic nie stracę, ewentualnie zyskam, ty za to możesz stracić wszystko. - spojrzał na mnie wymownie, przez co momentalnie poczerwieniałam na twarzy.
- Czyli mam rozumieć, że nawet jeśli wskoczę ci do łóżka, nie mam stuprocentowej pewności, że czegokolwiek się dowiem?
- Dokładnie.
- To jest cholernie niesprawiedliwe.
- Nikt nie ma ciężej niż ładna blondynka. - po usłyszeniu tego oburzającego komentarza, z całej siły uderzyłam go w twarz.
- Jesteś obrzydliwy. - wycedziłam.
Wyminęłam go z zamiarem jak najszybszego oddalenia się od tymczasowego zagrożenia, jednak chłopak był szybszy: złapał mnie za ramię i z całej siły przyciągnął mnie do siebie tak, że zostałam uwięziona pomiędzy nim, a ścianą. Próbowałam się wydostać szarpiąc się z nim, ale niestety na próżno.
- Louis, do cholery! Puść mnie! Co ty wyprawiasz?
Tomlinson zaczął zachłannie całować moją szyję przyprawiając mnie o dreszcze. Ale przecież to idiota, nie mogę mieć przez niego dreszczy! Uciekajcie, wysłannicy szatana!
- Przecież i tak wiem, że pójdziesz na mój układ, więc po co to przeciągać w czasie? Niech każdy dostanie szybko to, co chce. - wymruczał.
- Ale ja nic od ciebie nie chcę! - krzyknęłam - Louis, puszczaj!
- Mercedes?
Odetchnęłam z ulgą. Rodzice Amy uratowali mi tyłek. Dosłownie. Przez chwilową nieuwagę chłopaka, wywołaną słowami cioci, wyrwałam mu się z łatwością i odeszłam na bezpieczną odległość. Louis wyraźnie zirytowany, zacisnął mocno szczękę, przez co jego rysy wyostrzyły się, a on sam wydawał się groźniejszy. Patrząc na niego, nie mogłam pozbyć się myśli, czy przypadkiem nie wolałabym, aby nam nie przerwano... Och, stop!
Po chwili na korytarz wkroczyli niczego nieświadomi rodzice Amy. Widząc ich, na mojej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech, który wytrenowałam już dawno przy wszystkich "przyjaciołach" mojej matki. Ale przecież to moja rodzina, nie widziałam ich tak dawno, powinnam wykazać chociaż krztę entuzjazmu.
- Witaj ciociu, wujku. - powiedziałam możliwie najradośniejszym głosem.
- Och, Mercedes! Jak dobrze cię w końcu zobaczyć! - krzyknęła ciocia i porwała mnie w objęcia.
- No już wystarczy, bo mnie zaraz udusisz. - zachichotałam.
Na moje słowa kobieta czym prędzej puściła mnie.
- Louis, miło cię widzieć. - powiedziała z lekkim zaskoczeniem, jakby dopiero co zauważyła jego obecność.
- Nawzajem, pani Smith. - odpowiedział, po czym delikatnie skinął głową w kierunku wujka i szybkim krokiem udał się do swojego pokoju.
- A temu co? - zapytała po chwili mama Amy.
- Pewnie widząc cię, przypomniał sobie, że celem ich pobytu tutaj była garderoba, którą miałaś przygotować na ich zbliżającą się trasę, i teraz będzie się trzymał z daleka od ciebie. - zaśmiał się mężczyzna.
Jak ja bym chciała, aby to była prawda...
- Ugh kompletnie zapomniałam o tym wszystkim! A mam jeszcze tylko dwa miesiące. Robercie, choć przywitać się z Amy, bo muszę się brać za te stroje.
- Do zobaczenia. - mruknęłam i szybko zbiegłam po schodach. Muszę na chwilę wyjść, bo dłużej nie wytrzymam oddychania tym samym powietrzem, co Tomlinson.
Szybkim ruchem pozbyłam się dowodów mojej słabości- pustego opakowania po lodach i ogromniej łyżki. Tyle lat potrafiłam trzymać uczucia w sobie i zgrywać twardą, że teraz też to potrafię i jedna głupia rozmowa z jakimś idiotą tego nie zmieni. Co nie zmienia faktu, że miło jest wiedzieć, że kogoś jednak obchodzisz...
Okay... Stop! Ja wcale nie obchodzę Nialla, on zachował się tak tylko dlatego, że chciał ochronić tyłek.
Pomogą mi tylko dwie rzeczy - alkohol i narkotyki. Pierwszą mam dostępną tu, a drugą... No cóż... O drugą trzeba się będzie bardziej postarać. Ale w końcu od czego się ma przyjaciela - dilera, prawda? Sięgnęłam po swoją komórkę i wybrałam numer do Duke'a. Zanim jednak wcisnęłam zieloną słuchawkę, która miała nawiązać połączenie, usłyszałam dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Ktoś przyszedł. Ktoś, a raczej dwie osoby poznając po hałasie.
- Candy!- ktoś krzyknął moje imię.
Gdy się odwróciłam, zobaczyłam uśmiechniętą od ucha do ucha mamę Amy i idącego tuż za nią tatę Amy.
Jak ja ich dawno nie widziałam...
- Dzień dobry.- przywitałam się z uśmiechem.- Jak minęła podróż?
- Ah, była strasznie wyczerpująca.- westchnęła kobieta.- Jak nas tu dawno nie było. Strasznie się za wami wszystkimi stęskniliśmy, prawda Robercie?
- O tak. Szczególnie za naszą Amy. Znów opuściliśmy ją na święta.- dodał ze smutkiem.
- Oh, proszę się nie martwić, Amy się przyzwyczaiła.- powiedziałam nie zdając sobie sprawy z tego, jak to zabrzmiało. Dopiero widząc wyraz twarzy rodziców dziewczyny, zrozumiałam.- Ale miała nas, więc wszystko było w porządku. Zresztą nieważne, dobrze państwa widzieć z powrotem.
Nagle mama Amy zrobiła coś, czego bym się w życiu nie spodziewała- podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Ostatnim razem czułam się tak w dzień moich 13 urodzin, gdy przytuliła mnie mama. Do oczu napłynęły mi łzy, ale umiejętnie je powstrzymałam. Odwzajemniłam uścisk.
- Nawet nie wiesz, jaka ci jestem wdzięczna.- wyszeptała kobieta.- Gdyby nie ty, Amy znów siedziałaby sama i czuła się przez nas opuszczona. Na prawdę się zmieniłaś, Candy.
Po chwili odsunęłyśmy się od siebie.
- Dlaczego sądzi pani, że się zmieniłam?
- Bo to widać. Zresztą niedawno rozmawiałam z Amy przez telefon i opowiadała mi o tym, co się tutaj działo.
Słysząc jej wypowiedź, zachłysnęłam się powietrzem. Kobieta zaśmiała się.
- Nie martw się, Candy, nie opowiadała mi o wszystkim. Chyba nawet nie chciałabym wiedzieć.
Odwzajemniłam uśmiech.
- I w związku z tym, jesteś wolna, Candy. Rozmawialiśmy już z twoją kuratorką, musisz tylko podpisać kilka dokumentów i koniec z twoim aresztem domowym. Nie musisz już u nas mieszkać.- dodał tato Amy.
Dziwne. Słysząc tą wiadomość powinnam skakać ze szczęścia. W końcu uwolnię się od walniętych pedałów, wrócę do domu i znów będę mogła robić to, co zechcę. W takim razie czemu ta wiadomość jakoś specjalnie mnie nie cieszy?
Bo się przywiązałaś do tych popieprzonych ludzi, idiotko.
Wcale się do nikogo nie przywiązałam.
- Nareszcie! Kiedy będę mogła podpisać te świstki?
Rodzice Amy spojrzeli na mnie zdezorientowani.
Pewnie wdawało im się, że nie będę chciała się z nimi rozstawać i wracać do domu. Cóż, po części to prawda.
Nie, wcale nie.
- W poniedziałek możesz wszystko pozałatwiać.
Uśmiechnęłam się do ludzi stojących przede mną po czym udałam się w stronę mojego pokoju. Wspięłam się po ciemnych, potężnych schodach i ruszyłam wzdłuż jasnego korytarza, poobwieszanego zdjęciami. Nigdy się im jakoś specjalnie nie przyglądałam. Zawsze uważałam, że to zdjęcia jak zdjęcia a dokładne analizowanie ich byłoby stratą czasu. Teraz jednak zwróciły jednak moją uwagę. Większość z nich pochodziła z dzieciństwa Amy. Amy z wielkim uśmiechem je loda, Amy kąpie się w morzu, Amy wraz z rodzicami stoją przy Łuku Triumfalnym robiąc śmieszne miny i pozy.
Pomimo, że jej rodzice byli bogaci, zaabsorbowani pracą, miała cudowne dzieciństwo. Ja też takie miałam do czasu... Wypadku. No właśnie.
Prychnęłam w myślach. Nie będę ponownie rozgrzebywała tej sprawy. Przez lata trzymałam ją szczelnie zamkniętą w odizolowanym pudle w mojej głowie i tak ma pozostać. Niestety pewien wkurzający blondyn najwyraźniej lekko nadszarpnął kłódkę.
Postawiłam kolejny krok chcąc jak najszybciej znaleźć się w pokoju, ale jedno zdjęcie sprowadziło mnie z powrotem w jego stronę. Była to fotografia rodziców Amy ze ślubu. Uśmiechnięta para młoda - kobieta trzymająca piękny biały bukiet, mężczyzna z uśmiechem pełnym uwielbienia przyglądający się jej. Nic nadzwyczajnego. Jednak nie są sami na zdjęciu. Za nimi stoi rozanielona drużba składająca się z faceta do złudzenia przypominającego Mercedes i... Kobiety... Kobiety, której nie mogłabym nie poznać. Była to moja matka.
Mercedes
- Nie jestem dziwką, Louis. - powiedziałam do szczerzącego się chłopaka.
Jego uśmiech momentalnie się powiększył, w dodatku zrobił się bardziej szyderczy.
- Oj kotku, przecież nie proszę cię, żebyś nią była.
Zignorowałam przydomek, jaki mi ofiarował, choć w normalnych okolicznościach zaczęłabym z wściekłością wrzeszczeć na bruneta. Żaden kotek.
- Nawet jeśli się zgodzę, to jaką mam pewność, że masz jakiekolwiek przydatne informacje o moim ojcu?
Zrobił krok w moją stronę i wyzywająco spojrzał mi w oczy.
- I w tym właśnie jest sęk, kotku. Ja nic nie stracę, ewentualnie zyskam, ty za to możesz stracić wszystko. - spojrzał na mnie wymownie, przez co momentalnie poczerwieniałam na twarzy.
- Czyli mam rozumieć, że nawet jeśli wskoczę ci do łóżka, nie mam stuprocentowej pewności, że czegokolwiek się dowiem?
- Dokładnie.
- To jest cholernie niesprawiedliwe.
- Nikt nie ma ciężej niż ładna blondynka. - po usłyszeniu tego oburzającego komentarza, z całej siły uderzyłam go w twarz.
- Jesteś obrzydliwy. - wycedziłam.
Wyminęłam go z zamiarem jak najszybszego oddalenia się od tymczasowego zagrożenia, jednak chłopak był szybszy: złapał mnie za ramię i z całej siły przyciągnął mnie do siebie tak, że zostałam uwięziona pomiędzy nim, a ścianą. Próbowałam się wydostać szarpiąc się z nim, ale niestety na próżno.
- Louis, do cholery! Puść mnie! Co ty wyprawiasz?
Tomlinson zaczął zachłannie całować moją szyję przyprawiając mnie o dreszcze. Ale przecież to idiota, nie mogę mieć przez niego dreszczy! Uciekajcie, wysłannicy szatana!
- Przecież i tak wiem, że pójdziesz na mój układ, więc po co to przeciągać w czasie? Niech każdy dostanie szybko to, co chce. - wymruczał.
- Ale ja nic od ciebie nie chcę! - krzyknęłam - Louis, puszczaj!
- Mercedes?
Odetchnęłam z ulgą. Rodzice Amy uratowali mi tyłek. Dosłownie. Przez chwilową nieuwagę chłopaka, wywołaną słowami cioci, wyrwałam mu się z łatwością i odeszłam na bezpieczną odległość. Louis wyraźnie zirytowany, zacisnął mocno szczękę, przez co jego rysy wyostrzyły się, a on sam wydawał się groźniejszy. Patrząc na niego, nie mogłam pozbyć się myśli, czy przypadkiem nie wolałabym, aby nam nie przerwano... Och, stop!
Po chwili na korytarz wkroczyli niczego nieświadomi rodzice Amy. Widząc ich, na mojej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech, który wytrenowałam już dawno przy wszystkich "przyjaciołach" mojej matki. Ale przecież to moja rodzina, nie widziałam ich tak dawno, powinnam wykazać chociaż krztę entuzjazmu.
- Witaj ciociu, wujku. - powiedziałam możliwie najradośniejszym głosem.
- Och, Mercedes! Jak dobrze cię w końcu zobaczyć! - krzyknęła ciocia i porwała mnie w objęcia.
- No już wystarczy, bo mnie zaraz udusisz. - zachichotałam.
Na moje słowa kobieta czym prędzej puściła mnie.
- Louis, miło cię widzieć. - powiedziała z lekkim zaskoczeniem, jakby dopiero co zauważyła jego obecność.
- Nawzajem, pani Smith. - odpowiedział, po czym delikatnie skinął głową w kierunku wujka i szybkim krokiem udał się do swojego pokoju.
- A temu co? - zapytała po chwili mama Amy.
- Pewnie widząc cię, przypomniał sobie, że celem ich pobytu tutaj była garderoba, którą miałaś przygotować na ich zbliżającą się trasę, i teraz będzie się trzymał z daleka od ciebie. - zaśmiał się mężczyzna.
Jak ja bym chciała, aby to była prawda...
- Ugh kompletnie zapomniałam o tym wszystkim! A mam jeszcze tylko dwa miesiące. Robercie, choć przywitać się z Amy, bo muszę się brać za te stroje.
- Do zobaczenia. - mruknęłam i szybko zbiegłam po schodach. Muszę na chwilę wyjść, bo dłużej nie wytrzymam oddychania tym samym powietrzem, co Tomlinson.
~*~
Udałam się na najbliższy przystanek i wsiadłam do pierwszego lepszego autobusu, który jechał do centrum. Usadowiłam się obok przemiłej staruszki, z którą przegadałam prawie całą drogę. Stereotyp mówiący, że starsi ludzie są zrzędliwi i czepialscy, jest kompletnie wyssany z palca. Przynajmniej w przypadku tej pani. Jest to na prawdę urocza osoba, która trochę przypominała mi moją babcię. Może dlatego złapałyśmy wspólny język. W naszą rozmowę często wplatała dowcipy, bądź zabawne wypowiedzi. Zwięźle, szczerze i bez ogródek wyrażała swoje zdanie, a przy tym cierpliwie wysłuchiwała moich wyżaleń. Pewnie teraz myślicie, jaka idiotka opowiadałby dopiero co poznanej osobie o swoim życiu, ale ja na prawdę w tamtej chwili tego potrzebowałam.
Po 30 minutach rozstałyśmy się, bo ja wysiadałam już z autobusu, a kobieta jechała jeszcze przez 2 stacje.
Rozmowa z nią naprawdę mi pomogła. Po usłyszeniu mojej tragicznej historii, nie otrzymałam od niej słów typowych dla słodkiej optymistki "Wszystko się ułoży", wręcz przeciwnie. Kobieta nie szczędziła sobie mocnych słów, które peryfrazując można było określić jako "Weź się w garść", "Staw czoła swoim problemom", "Daj temu irytującemu osobnikowi (podkreślam, peryfrazując) nauczkę". Na prawdę wzięłam jej słowa do serca.
Postanowiłam pospacerować ulicami Oxford Street, wstąpić do kilku sklepów i utopić smutki w zakupach (cóż za ironia, bo przecież jeszcze niedawno przez te smutki chciałam wywalić wszystkie moje ciuchy). Normalni ludzie topią smutki w alkoholu, ale jak widać ja nie jestem normalna. Szczególnie po tym, co mi zrobił Louis (a raczej co zamierza zrobić).
Dobra, nie myśl już o tym, w końcu przyjechałaś tu, żeby się od tego wszystkiego na chwilę oderwać.
Najpierw zajrzę do Channel, później do Louisa Vuitton'a, a na końcu może zahaczę jeszcze o Marca Jacobsa. Tak, to świetny plan.
Myśląc z podekscytowaniem o nowej torebce od Channel, butach od Vuitton'a i sukience od Marca Jacobsa, tak odcięłam się od świata, że przez przypadek wpadłam na jakiegoś chłopaka.
- Tak cię przepraszam! - powiedział, panikując.
Zaśmiałam się, widząc jego zachowanie.
- Nic się nie stało, na prawdę. To ja się zamyśliłam. Przy okazji, jestem Mercedes. - podałam mu rękę.
Nieznajomy nieśmiało uśmiechnął się i uścisnął moją dłoń.
- Michael, miło mi.
Amy
Życie dało mi porządnego kopa w dupę już tyle razy. Ciągle zabiera mi rodziców, którzy muszą nieustannie jeździć na jakieś wypady służbowe, podstawia mi pod nos ludzi, przez których robię okropne rzeczy, które później wychodzą na jaw, aż w końcu, kiedy myślę, że już gorzej być nie może, robi mi najgorsze świństwo na świecie. Stawia na mojej drodze cudownego chłopaka, z którym ułożenie sobie życia wydawałoby się idealne, pozwala mi myśleć, że jestem w nim na zabój zakochana, aby po chwili wpakować mnie do przytulnego domku na obrzeżach Londynu z kompletnym idiotą, którego już sama obecność działa na mnie porażająco, oczywiście Życie zdaje sobie z tego sprawę, dlatego rzuca mnie w jego ramiona i aranżuje zwalający z nóg pocałunek.
Ugh, jeszcze na dodatek później udaje, że wszystko naprawia: rodzice wracają do domu, Nathan jest za kratkami, a Olivia nie ma bladego pojęcia, co jej zrobiłam, a Zayn nie dowiaduje się o mojej małej "zdradzie".
Jednak z doświadczenia wiem, że za chwilę ten podły jegomość zwany Życiem, zaśmieje mi się w twarz i znowu wszystko się posypie: rodzice ponownie zostawią mnie na kilka miesięcy, poczucie winy będzie mnie prześladować nocami, aż w końcu sama przyznam się do tego, że to ja przyczyniłam się do jej okropnej krzywdy, a sama nie będę mogła zapomnieć o Harrym, który coraz częściej wywołuje u mnie skrajne uczucia. Niekiedy są tak intensywne, że dosłownie mogę je fizycznie poczuć.
A przecież jestem z Zaynem i to jego kocham! Tak, właśnie. Gdy Harry zapytał mnie, czy kocham Zayna, wahałam się, ale tylko dlatego, że obecność Lokatego mnie rozpraszała i nie mogłam racjonalnie myśleć.
Postanowiłam, że będę unikać Harrego najbardziej, jak się da. Tak, wiem, to cholernie dziecinne zachowanie, ale ja w obecnej sytuacji nie zamierzam stawiać czoła swoim problemom. Po pierwsze, muszę wymyślić, co zrobić, aby Zayn nie dowiedział się o sytuacji w domku, a po drugie, jeśli przez jakiś czas nie będę widywać Stylesa, to może uda mi się odpędzić od tego dziwnego uczucia atakującego mnie za każdym razem, kiedy go widzę, i w ten sposób znów będę pewna swoich uczuć do Zayna. Plan idealny.
Ale, jak wszyscy wiemy, nie ma planów idealnych, są tylko te, które są beznadziejne, albo te, które wydają się świetne, ale w rzeczywistości są jeszcze gorsze od tych pierwszych.
Postanowiłam pospacerować ulicami Oxford Street, wstąpić do kilku sklepów i utopić smutki w zakupach (cóż za ironia, bo przecież jeszcze niedawno przez te smutki chciałam wywalić wszystkie moje ciuchy). Normalni ludzie topią smutki w alkoholu, ale jak widać ja nie jestem normalna. Szczególnie po tym, co mi zrobił Louis (a raczej co zamierza zrobić).
Dobra, nie myśl już o tym, w końcu przyjechałaś tu, żeby się od tego wszystkiego na chwilę oderwać.
Najpierw zajrzę do Channel, później do Louisa Vuitton'a, a na końcu może zahaczę jeszcze o Marca Jacobsa. Tak, to świetny plan.
Myśląc z podekscytowaniem o nowej torebce od Channel, butach od Vuitton'a i sukience od Marca Jacobsa, tak odcięłam się od świata, że przez przypadek wpadłam na jakiegoś chłopaka.
- Tak cię przepraszam! - powiedział, panikując.
Zaśmiałam się, widząc jego zachowanie.
- Nic się nie stało, na prawdę. To ja się zamyśliłam. Przy okazji, jestem Mercedes. - podałam mu rękę.
Nieznajomy nieśmiało uśmiechnął się i uścisnął moją dłoń.
- Michael, miło mi.
Amy
Życie dało mi porządnego kopa w dupę już tyle razy. Ciągle zabiera mi rodziców, którzy muszą nieustannie jeździć na jakieś wypady służbowe, podstawia mi pod nos ludzi, przez których robię okropne rzeczy, które później wychodzą na jaw, aż w końcu, kiedy myślę, że już gorzej być nie może, robi mi najgorsze świństwo na świecie. Stawia na mojej drodze cudownego chłopaka, z którym ułożenie sobie życia wydawałoby się idealne, pozwala mi myśleć, że jestem w nim na zabój zakochana, aby po chwili wpakować mnie do przytulnego domku na obrzeżach Londynu z kompletnym idiotą, którego już sama obecność działa na mnie porażająco, oczywiście Życie zdaje sobie z tego sprawę, dlatego rzuca mnie w jego ramiona i aranżuje zwalający z nóg pocałunek.
Ugh, jeszcze na dodatek później udaje, że wszystko naprawia: rodzice wracają do domu, Nathan jest za kratkami, a Olivia nie ma bladego pojęcia, co jej zrobiłam, a Zayn nie dowiaduje się o mojej małej "zdradzie".
Jednak z doświadczenia wiem, że za chwilę ten podły jegomość zwany Życiem, zaśmieje mi się w twarz i znowu wszystko się posypie: rodzice ponownie zostawią mnie na kilka miesięcy, poczucie winy będzie mnie prześladować nocami, aż w końcu sama przyznam się do tego, że to ja przyczyniłam się do jej okropnej krzywdy, a sama nie będę mogła zapomnieć o Harrym, który coraz częściej wywołuje u mnie skrajne uczucia. Niekiedy są tak intensywne, że dosłownie mogę je fizycznie poczuć.
A przecież jestem z Zaynem i to jego kocham! Tak, właśnie. Gdy Harry zapytał mnie, czy kocham Zayna, wahałam się, ale tylko dlatego, że obecność Lokatego mnie rozpraszała i nie mogłam racjonalnie myśleć.
Postanowiłam, że będę unikać Harrego najbardziej, jak się da. Tak, wiem, to cholernie dziecinne zachowanie, ale ja w obecnej sytuacji nie zamierzam stawiać czoła swoim problemom. Po pierwsze, muszę wymyślić, co zrobić, aby Zayn nie dowiedział się o sytuacji w domku, a po drugie, jeśli przez jakiś czas nie będę widywać Stylesa, to może uda mi się odpędzić od tego dziwnego uczucia atakującego mnie za każdym razem, kiedy go widzę, i w ten sposób znów będę pewna swoich uczuć do Zayna. Plan idealny.
Ale, jak wszyscy wiemy, nie ma planów idealnych, są tylko te, które są beznadziejne, albo te, które wydają się świetne, ale w rzeczywistości są jeszcze gorsze od tych pierwszych.
~*~
Tak więc, mój plan zaczął się pieprzyć już w momencie przekroczenia mojej Bezpieczniej Przystani, zwanej także sypialnią. Nie wiem, czemu, ale jestem dosłownie jak magnes przyciągający wszelkie kłopoty.
Wyszłam z pokoju w pełni usatysfakcjonowana moim nowym planem, przy okazji uważając, aby przypadkiem nie wpaść na Harrego. Wiecie, przezorny zawsze ubezpieczony. Jednak nie mogłam przewidzieć tego, że moja ostrożność będzie tak duża, że na sam dźwięk jego imienia, zacznę wariować i chować się w kąt.
- Louis możesz mi powiedzieć, gdzie do cholery jest Harry?! Chcę zacząć robić przymiarkę, a jego nigdzie nie ma. - usłyszałam z domu krzyk mojej mamy.
Tak naprawdę, nie zakodowałam w umyśle jej pozostałych słów, oprócz jednego - HARRY. Przez to nie złapałam kontekstu i prawdziwego sensu tego zdania, źle go interpretując. Po usłyszeniu tego imienia, odwróciłam się gotowa uciec do pokoju. Jednak mój odwrót w istocie był zbyt gwałtowny, dlatego w konsekwencji, przywaliłam głową w ścianę i upadłam na podłogę. Pozostałe rzeczy potoczyły się szybko.
- Amy, nic ci nie jest? - moich uszu dobiegł TEN głos.
Harry Cholerny Styles!
Próbowałam się podnieść, ale oczywiście w tym momencie mój plan odwrócił się przeciwko mnie i kolejny raz się uderzyłam, przez co jeszcze bardziej zwróciłam na siebie uwagę chłopaka. Już słyszę ten szyderczy śmiech w moich uszach. Dzięki ci, Życie, mój sprzymierzeńcu, na prawdę mogłam się obejść bez tego!
- Tak, wszystko w porządku, na prawdę. - nawet próbowałam obrócić to wszystko w żart i się zaśmiać, ale z moich ust wyszedł tylko kolejny jęk pomieszany z bolesnym śmiechem, powodując niepokojącą mieszankę.
Po chwili poczułam dłonie na swoich ramionach, które sprawnie pociągnęły mnie w górę i sekundę później stałam na nogach podtrzymywana przez nikogo innego, jak wszechobecnego, tylko nie tam, gdzie potrzeba, Harrego. Jego ręce szybko prześlizgnęły się na moją talię, przytrzymując mnie, żebym nie upadła, jednocześnie (co uważam, że było głównym celem Stylesa) przyciągając mnie bliżej siebie. Spuściłam wzrok w dół, starając się jednocześnie ignorować targające mną emocje wywołane bliskością chłopaka. Po jakimś czasie stwierdziłam jednak, że on może to źle odebrać i niepewnie uniosłam głowę do góry, patrząc w błyszczące, szmaragdowe oczy. Na ten widok oraz ze względu na jego bliskość i ręce na mojej talii, przeszły mnie dreszcze.
Na całe szczęście, otrząsnęłam się z transu i zanim zdążyłam zrobić coś, czego później bym żałowała, odsunęłam się od chłopaka. Niemal jęknęłam, czując nagle ogarniające mnie zimno i ledwo powstrzymałam się od ponownego wpadnięcia w ramiona Harrego.
- Zdaje mi się, że mama cię szukała. Chyba powinieneś do niej pójść. - powiedziałam w duchu gratulując sobie opanowania.
Na moje słowa uśmiechnął się iście Niallowskim (czytaj: szarmanckim, aroganckim) uśmiechem i zrobił krok w moją stronę.
- A mi się zdaje, że mam tu ciekawsze rzeczy do roboty. - mrugnął do mnie, a mi momentalnie zrobiło się gorąco. Czy on na prawdę powiedział to, co usłyszałam?
- Na robienie tych CIEKAWSZYCH rzeczy pozwolenie ma tylko mój chłopak. - te idiotyczne słowa wypłynęły z moich ust, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Co ja najlepszego zrobiłam?
Moje obawy potwierdziła natychmiastowa zmiana na twarzy Harrego. Jego uśmiech zmienił się w grymas wściekłości, oczy straciły błysk i dosłownie widać było ciskające w nich pioruny, a ręce zacisnęły się w pięści.
- To w takim razie gdzie jest ten TWÓJ CHŁOPAK? - powiedział niskim, pełnym jadu i chłodu głosem, od którego przeszły mnie nieprzyjemne ciarki.
Odwrócił się na pięcie, podążył w kierunku schodów i szybko zbiegł nimi na dół. Oparłam się o ścianę zrezygnowana. Jak już mówiłam - moje Życie właśnie zaczęło ponownie się pieprzyć.
Szczerze, to jestem (pewnie podobnie jak Wy) zawiedziona długością i jakością tego rozdziału, szczególnie biorąc pod uwagę ilość czasu, w jakim był pisany. Prawda jest taka, że przez jakiś czas dopadła mnie tak dobrze znana wszystkim bloggerom blokada twórcza i za cholerę nie mogłam złożyć żadnego sensownego zdania. Tak więc przez kilka miesięcy rozdział był nietknięty. Dopiero ostatnio jakoś spięłam się w sobie i zaczęłam coś jako tako pisać.
Jednakże, pomimo moich zwątpień i obaw, mam nadzieję, że rozdział choć w małym stopniu się Wam spodobał. Oczywiście mam również nadzieję, że ktokolwiek jeszcze wchodzi na tego bloga i przeczyta ten rozdział. Do zobaczenia wkrótce (mam nadzieję)!
KOMENTARZE = WIELKA MOTYWACJA